Sprowadzani na śmierć?

Rosjanie powtarzali załodze polskiego Tupolewa, że są na ścieżce i na kursie, nawet gdy rządowa maszyna była ponad 130 metrów od osi lotniska i kilkadziesiąt metrów poniżej ścieżki zejścia. Ze słów płk. Krasnokutskiego wynika, że kontrolerzy pozostawili załodze decyzję o lądowaniu.

Rosyjscy kontrolerzy lotów, sprowadzający 10 kwietnia rządowego Tupolewa, popełnili całą masę błędów. Na mocy decyzji swoich dowódców, zostawili na pastwę losy polski samolot – wynika z rozmów ze smoleńskiej wieży kontrolnej ujawnionych przez komisję kierowaną przez Jerzego Millera.

Z ujawnionych przez komisję materiałów wynika jasno, że rządowy Tupolew był źle naprowadzany na lotnisko w Smoleńsku. W pewnym momencie jego odchylenie od osi pasa sięgało nawet 130 metrów. Znajdował się również na złych wysokościach. Początkowo kilkadziesiąt metrów powyżej ścieżki zejścia, potem – poniżej. Mimo tego kontroler lotu wciąż utwierdzał polskiego pilota, że Tu-154M jest na kursie i na ścieżce. Utwierdzali tym samym załogę, że manewr podchodzenia do lądowania jest prowadzony zgodnie z procedurami.

Komisja kierowana przez ministra Millera ujawniła również rozmowy rosyjskich żołnierzy, z których wynika, że kontrolerzy mieli obarczyć odpowiedzialnością za decyzję o lądowaniu polską załogę. Płk Krasnokutski zdaniem polskich ekspertów przyjął "bierną pozycję". Najpierw jednak płk Krasnokutski domaga się od swoich przełożonych, żeby podano mu lotnisko zapasowe dla tupolewa, bo chce wiedzieć co ma zrobić z polskim samolotem. Według polskiej komisji, po tych konsultacjach pułkownik przyjmuje bierną postawę. Padają słowa Krasnokutskiego: "Przede wszystkim przygotuj go na drugi krąg. A... na drugi krąg i koniec". A dalej: "Sam podjął decyzję...niech sam dalej....". Według polskich ekspertów, w ten sposób pułkownik zostawił załogę na własną odpowiedzialność, co jest niezgodne z procedurami.

Wizualizacja ostatnich chwil lotu Tupolewa pokazała również, że kontroler lotu nie poinformował polskiej załogi, że podchodzenie do lądowania odbywa się po innej niż ustalona ścieżce. O godz. 8.39 samolot poinformował, iż wchodzi w ścieżkę lądowania i jest w odległości 0 km od celu. - Samolot ze ścieżką 3-12 - informuje załogę kontroler. Mjr Robert Benedict, ekspert komisji, zauważył, że gdyby podejście przebiegało właśnie po ścieżce 3-12, to w danym momencie samolot nie byłby w odległości 10 km od celu. - Samolot był wtedy albo o 85 m wyżej od ścieżki, albo komenda wieży powinna paść 13 sekund później - uznał ekspert, zdaniem którego podejście przebiegało ścieżką oznaczoną jako 2-40.

Ze stenogramu z rozmów rosyjskich kontrolerów wynika również, że tuż po nieudanym podejściu do lądowania w Smoleńsku rosyjskiego Iła-76 stwierdzili one, że trzeba powiedzieć Polakom, że "nie mają po co startować" z Okęcia. Z rozmów kontrolerów loty wynika, że sytuacja na wieży była bardzo nerwowa.

Polska komisja stwierdziła, że polski Jak-40, który wystartował przed tupolewem, otrzymał inne informacje o pogodzie niż te, które podano rosyjskiemu Iłowi. - Niemożliwe jest, żeby pogoda zmieniała się tak dynamicznie - skomentowali eksperci podczas konferencji.

Podczas nagrania, które pokazuje lot Tu-154, padają też niepublikowane dotąd wypowiedzi pilotów. O godz. 8.35 z kokpitu słychać: "Musimy się na coś zdecydować"; później: "Tam jest obniżenie". Na zaprezentowanych nagraniach słychać też słowa z kokpitu: "Nic nie widać" i komendę kapitana Arkadiusza Protasiuka: "Odchodzimy". Pada ona na trzy sekundy przed poleceniem z wieży: "Horyzont".

Jak informowali członkowie komisji, piloci zdążyli zareagować na komendę mjr. Arkadiusza Protasiuka o odejściu. Jednak wciąż trwają badania, dlaczego zareagowali tak późno i jaka była reakcja maszyny na działania załogi. /www.fronda.pl/


Dodaj Komentarz